Andrzej Kozioł: Krakowianie

Poeta z Krainy Łagodności

Przez lata mieszkał pod niebem, na Poddaszewie przy Krupniczej, w słynnym domu pełnym pisarzy, w którym narodziły się najpiękniejsze strofy mistrza Konstantego Ildefonsa. A Kraków, oswojony, własny, zamieszkał w Ziemianinowych wierszach.


   Dzisiaj już po nas

   Nie ma śladu

   Na tym wiernym

   Brzegu Popradu

   

   A i stary Poprad

   To już nie ta rzeka

   Dziś z Heraklitem

   Pogodzony czeka

   

   Świat za szybko

   Kiedyś się zmieniał

   Jak popradzka woda

   Skacząca po kamieniach.

   Adam Ziemianin - "Makatka popradzka"

   

   Dookoła rozciągała się Harasymowiczowska Kraina Łagodności, wzgórza łagodne, zalesione, cerkiewki kopulaste, śniące o nowogrodzkich soborach. Na halach, w zapomnianych kapliczkach, drzemali osieroceni bizantyjscy święci, wielkoocy, zasmuceni, wsłuchani w szelest zwiędłych kwiatów, wpatrzeni w cyryliczne modlitwy na pożółkłych papierowych obrazkach. A w rynku święty Florian, chłop na schwał, w rzymskim hełmie, wylewał wodę na płonące domy.

   Muszyna dzieciństwa Adama Ziemianina - miasteczko rolników, kolejarzy i celników - żyła od sezonu do sezonu. Sezon pachniał popradzką wodą, malinami, sianem, schnącymi na wietrze prześcieradłami. Babka - właścicielka "Willi Józefa" (dziewięć pokojów, dziewięć sezonowych źródełek gotówki!) urządzała wielkie pranie. Zaledwie wyjechali jedni letnicy, na ich łóżka czekali następni. Letnicy - w przeciwieństwie do kuracjuszy z pobliskiej Krynicy - nie nosili się z uzdrowiskową elegancją. W Muszynie obowiązywały stroje niedbałe, wakacyjno-turystyczne. Nieśmiertelne sztruksowe spodnie, pionierki, kraciaste koszule, brezentowe skafandry. Po miasteczku, po okolicach, w niebywale rozciągniętym czarnym swetrze, krążył Jerzy Harasymowicz, poeta pierwszej gildii, założyciel poetyckiej grupy "Muszyna", przyszły mistrz Adama Ziemianina.

   Miasteczko przesiąknięte było poezją. W sezonie zjeżdżali Harasymowicz, Śliwiak, Nowak, Zych. Z Tarnowa przyjeżdżał artysta malarz Lenartowicz. Podczas spotkań autorskich Dom Zdrojowy po brzegi, od piwnic do dachu, wypełniała poezja. Jan Sopel, miejscowy elektryk, pisał wiersze, a Ferdynand Dalej, kierownik jedynego w miasteczku kina "Baszta", chociaż sam o tym nie wiedział, był surrealistą. W mosiężnym hełmie, błyszczącym jak prawdziwe złoto, czekał, aż w operatorskiej kabinie ustanie szum projektora. Kiedy zerwała się taśma - a taśmy filmowe rwały się wówczas często - Dalej Ferdynand wyskakiwał na scenkę przed ekranem. W fajermańskim hełmie, podobny do świętego Floriana, tak jak jedna kropla wody podobna jest do drugiej, wygłaszał krótkie pogadanki na temat niebezpieczeństwa pożarów. Walczył z niedopałkami, z porzuconymi w lesie butelkami, oddając należną cześć gromochronom.

   Miejscowi - towarzyska śmietanka: aptekarz, nauczyciel, celnik - założyli kabaret "Czarny Kot". Deklamowali wiersze - przede wszystkim Harasymowicza, ale także Tuwima, także własne. Przyznawali nagrodę "Złotego Globusika", której patronowała redakcja "Dookoła świata" pisemka rozpalającego wyobraźnię, podniecającego obrazkami z dalekiego świata w czasach, gdy szczytem podróżniczych możliwości Polaków była Czechosłowacja, leżąca o rzut kamieniem od Muszyny. "Globusik" otrzymał - uroczyście, wśród mów, rzęsistych oklasków i brzęku kieliszków - sam Łazuka.

   Do Muszyny na koncerty, na wywczasy zjeżdżała "Silna Grupa pod Wezwaniem", śpiewał Chyła, śpiewał Grześkowiak. Z takiego miasteczka Adam wyruszał w świat bez kompleksów. Na razie codziennie wiózł go do Krynicy - w Muszynie nie było wówczas liceum - pociąg zwany przez miejscowych ekspresem "Lajkonik". Jaki tam ekspres - nieomal ciuchcia, trzy wagoniki i sapliwy, dyszący dymem parowóz. Jeszcze w latach siedemdziesiątych kursowały wzdłuż Popradu - z Nowego przez Stary Sącz, Piwniczną, Rytro, Żegiestów - takie pociągi. Wagoniki o bokach łagodnie zaokrąglonych ku dołowi, z twardymi, drewnianymi ławkami, z drewnianym stopniem biegnącym wzdłuż całego wagonu. Pociągi jak z westernu, z wagonami bliższymi dyliżansom niż kosmicznym pojazdom, na które pozują dzisiejsze lokomotywy.

   W liceum, jak to w liceum - nuda przemieszana z drobnymi radościami wczesnej młodości. Już wtedy Adamowi - jak wino, jak wiatr, jak popradzka woda - szumiała w głowie poezja, ale na razie nieśmiało ukrywał poetyckie inklinacje. W każdej szkolnej klasie musi znaleźć się prymus, każda klasa ma swojego błazna, żadna nie obędzie się od donosiciela, żałosnego skarżypyty. Nieomal w każdej trafi się też poeta, rymotwórca, po nocach w kratkowanych zeszytach układający słupki wierszy. W klasie Adama to miejsce zostało zajęte przez rozpoetyzowaną koleżankę, więc czekał cierpliwie na swój czas.

   Później była natura, nieudany start na polonistykę, roczna kwarantanna w Muszynie - i poważna propozycja poważnej pracy. Prezes miejscowej Gminnej Spółdzielni uparł się, że z Ziemianina zrobi księgowego, najprawdziwszego - w garniturze, w swetrze pod garniturem, w zarękawkach. Adama ciągnęło jednak w świat, a droga w świat prowadziła jedna, na północ, do Krakowa.

   Wyobrażam sobie Adama-księgowego. Zażywny, z marynarką nie dopiętą na brzuchu, biesiadny, ale jednocześnie zaabsorbowany pracą, kolumnami liczb, beczkami śledzi i workami cukru w magazynie. Bo Adam Ziemianin, poeta pełną gębą, poeta świetny, przekuwający (na sposób czarodziejski, jak kiedyś napisał Andrzej Warzecha) banalną rzeczywistość w stuprocentową poezję, ma w sobie coś z gospodarza - skrzętność, zapobiegliwość, zatroskanie człowieka, którego pochłania praca. Praca i dom, bo dom to jedno ze słów-kluczy Adamowej poezji. W dobrych tygodnikowych czasach, kiedy rano pojawiałem się w drukarni, Adam kończył nocną pracę. Pracował wtedy w popołudniówce, "Echu Krakowa", jako redaktor techniczny. W szarym płóciennym kitlu, z rękami czarnymi od drukarskiej farby i od ołowiu, krzątał się wokół stanowisk metrampaży, zaabsorbowany, skupiony, gospodarski, choć już z pewnością zmęczony, spragniony śniadania, kawy, piwa. Marysia, żona Adama, opowiada, że od czasu do czasu do ich mieszkania, na Poddaszewo przy Krupniczej, wkradały się młode miłośniczki Adamowej poezji. Rozdygotane, z wypiekami, z tomikiem w rękach albo zgoła z panieńskim, staroświeckim pamiętnikiem - patrzyły osłupiałe, jak wielki poeta na środku kuchni, na zydelku, z garnkiem u stóp, obiera ziemniaki. Osłupienie przechodziło w wyrzut bezgłośnie skierowany w stronę Marysi - jak można używać poety, t a k i e g o poety, do tak przyziemnych czynności...

   W krakowskim Studium Nauczycielskim na Oleandrach Adam spotkał Józka Barana, podobnie jak on prowincjusza z głową szumiącą od poezji. Później ich losy potoczą się równoległymi torami - wiejskie belfrowanie, polonistyczne studia, wspinaczka na Parnas, dziennikarstwo, wreszcie przyjaźń, podlewana w klubie "Pod Gruszką" licznymi kieliszkami winiaku i wódki, licznymi kuflami piwa.

   Później nastąpiło coś niesłychanie ważnego - pierwszy, opublikowany w "Życiu Literackim", wiersz i Maria. Na wiersz czekał długo, zanim maszynopis przeszedł przez redakcyjne młyny, które pracowały powoli, oddzielając ziarno od pośladu. Czekał i modlił się o króciutką, stereotypową odpowiedź: "Na druk jeszcze za wcześnie", bo Szymborska i Maciąg, prowadzący "Pocztę literacką" potrafili być bezwzględni. Wreszcie doczekał się: w lutym 1968 roku "Życie" opublikowało wiersz Adama Ziemianina "Święty Jan z Kasiny Wielkiej". Z Kasiny Wielkiej, czyli z rodzinnej wsi ojca, muszyńskiego kolejarza, który marzył, aby zostać zawiadowcą stacji, ale nigdy nie został, bo kiedyś przez pomyłkę skierował na ślepy tor lokomotywę, która nosem głęboko wryła się w ziemię. Kiedy Adam, już jako dziennikarz "Kolejarza", otrzymał tytuł radcy (w PKP obowiązywała prawdziwie austro-węgierska tytulatura), ojciec po cichu cierpiał. Tym bardziej że jego synowa, Maria Ziemianowa, stała się w ten sposób radczynią, a ten tytuł w galicyjskiej, kolejarskiej Muszynie znaczył bardzo wiele.

   Marię po raz pierwszy zobaczył w Gorzeniu Górnym. Pojechał tam z "Wolną Grupą Bukowiną", legendarną już dzisiaj, prowadzoną przez równie legendarnego Wojtka Bellona. Adam puszczał się z Bukowiną na poetyckie wędrówki po kraju, tak jak dzisiaj robi to ze "Starym Dobrym Małżeństwem". Kiedyś zaryzykował, wprowadzając do scenariusza koncertów mówioną przez siebie, własną poezję. Spodobało się i do dzisiaj publiczność - specyficzna, młoda, nawet bardzo młoda i rozpoetyzowana - słucha jego wierszy, tak jak się słucha muzyki.

   A wtedy, w 1975 roku, zobaczył Marię, wspartą o filar dworku jej dziadka, Emila Zegadłowicza. Tak się zaczęło i trwa do dzisiaj, w codziennym życiu i w poezji:

   maria z zielnika rodem wzięta

   zielona chodzi z nią sukienka

   ogród się cały do niej łasi

   nawet zarozumiały jaśmin

   

   każdy liść z liściem gra tu w zielone

   każdy liść - zielony lata płomień

   

   wśród ziół co leczą nasze stopy

   idziemy w lato zanurzeni

   

   łąka przez trawy biczowana

   od krwi od rosy wciąż się mieni

   

   maria tylko zielone oczy mruży

   maria zielone światło mej podróży

   ("Trzy Marie - Maria zielna")

   

   Adam jest człowiekiem biesiadnym. Kiedy zasiada za zastawionym stołem, gdy zaczyna się smakowita krzątanina, szczęk sztućców i brzęk szkła, aż przyjemnie nań popatrzeć, na Falstaffa z czerwoną twarzą, okoloną siwą brodą. Podobnie bywa w Adamowej poezji - smakowitej i mocnej niby dojrzewająca w słońcu nalewka, krzepiącej jak wołowa pieczeń, ale jednocześnie subtelnej niczym dobre wino, niczym kwitnący jabłoniowy sad. Niektóre wiersze przypominają flamandzkie martwe natury, ale malowane tu i teraz, w czasach ubogich i w ubogim kraju. Nie pasztet z kwiczołów, ale kasztelanka-podgardlanka gości na stole w Poddaszewie, a kiedy Adam odwiedza knajpkę przy niegdysiejszej ulicy 1 Maja, jego apetytem rządzi wielki proletariat monet - aluzja czytelna dzisiaj tylko dla tych, którzy pamiętają stuzłotowe banknoty z wizerunkiem Ludwika Waryńskiego. W Adamowej, pełnej apetytu na życie, sensualistycznej poezji - podobnie jak u Rafała Wojaczka - poetyckim przedmiotem staje się nawet kiełbasa zwyczajna. Najtańsza, najpospolitsza z wędlin, nieodzowny składnik niegdysiejszych drugich śniadań, gwiazda małych sklepików, bohaterka zbiorowej wyobraźni, Marsylianka ubogich, wyprowadzająca ich na ulice w krzykliwych protestach:

   pocieszycielko nasza

   przekrwionym wzrokiem

   wiodąca nas na sznurku

   

   matko bolesna

   powieszona dla nas

   i za nas na haku

   

   patronki wszystkich rzeźni

   z bielmem tłuszczu

   na oku

   

   lubimy cię zwłaszcza

   na dużej przerwie

   gdy z chleba naszego powszedniego

   język wystawiasz czerwony

   

   nasze szczęki

   zaciskają się wtedy kurczowo

   tak bardzo cię kochamy

   że pełnymi ustami chwalimy rzeźnika

   

   a gdy przyjdzie nam

   stanąć po ciebie

   w kolejce pełnej po brzegi

   myślimy opanowani

   

   a cena jej

   czterdzieści i cztery

   ("Antyfona do kiełbasy zwyczajnej")

   Adam Ziemianin stał się krakowianinem, zagościł w Krakowie tak bardzo, że z sublokatora zamienił się w tutejszego. Przez lata mieszkał pod niebem, na Poddaszewie przy Krupniczej, w słynnym pełnym pisarzy, domu, w którym narodziły się najpiękniejsze strofy mistrza Konstantego Ildefonsa. A Kraków, oswojony, własny, zamieszkał w Ziemianinowych wierszach:

   cukiernia prywatna

   na skraju ulicy

   lecz życie nasze

   wcale nie za słodkie

   ("Ulica Krupnicza")

   

   wieczorem zlatują się tutaj

   wszystkie sklepowe anioły

   w niebieskich fartuchach

   poplamionych margaryną

   lub octem

   i kładą się na workach

   z mąką wrocławską

   czasem gdy im sił starczy

   liczą kasę

   z dokładnością do jednego skrzydła

   ("Sklep na Rajskiej")

   Adam Ziemianin przeszedł dziennikarski czyściec - "Kolejarza", "Echo Krakowa", "Gazetę Krakowską" - aby wstąpić do krainy wymarzonej przez każdego poetę, aby żyć tylko z poezji. Nie jest lekko, ale kto powiedział, że życie ma być lekkie, łatwe i przyjemne? Jednak z poezji można żyć, pod jednym wszakże warunkiem - że jest się Adamem Ziemianinem, arcypoetą, którego i do jury konkursu poetyckiego poproszą, i zaproszą na spotkanie z czytelnikami, którego wiersze śpiewają piosenkarskie znakomitości.

Dziennik Polski, 02.08.2003

strona główna

Mitologia własna Adama Ziemianina
Fotogaleria Adama Ziemianina

Kwestionariusz

Linki