WACŁAW KRUPIŃSKI

Poetyckie chodzenie po brzytwie


Z ADAMEM ZIEMIANINEM rozmowa nie tylko o zbiorze "Makatki"


- Makatki pisuje Pan już ponad 20 lat...

- To taka moja specjalność. Pierwsze opublikowałem w 1985 r. w tomie "Makatka z płonącego domu", który wyszedł w Wydawnictwie Literackim. I tak przez lata uzbierało się tych makatkowych wierszy, zatem postanowiłem zebrać je w odrębny tomik. Oczywiście zmieniały się te moje makatki - pierwsze były bardziej ironiczne, sarkastyczne, ostatnie bywają również mniej radosne, odwołują się bowiem i do problemów naszej transformacji - stąd "Makatka bezrobotna" albo "Makatka z kogucikiem" - który "już nie pieje, tylko szlocha". Więcej zatem w tych wierszach goryczy, pewnie i płynącej z upływu czasu, z tego, że się starzeję, z poczucia bezsilności, jakie doskwierało mi w czasie śmiertelnej choroby żony Marii.

- Wyjaśnijmy, zwłaszcza młodym, że makatki to haftowane lub wyszywane na białym płótnie obrazki z jakąś ludową sentencją...

- Na przykład "Soli i chleba w domu potrzeba". Albo "Miłość buduje, niezgoda rujnuje". I takie też naiwne i proste były towarzyszące tym "mądrościom" rysunki. Pamiętam, jak ze śp. babcią Anną jeździłem po wsiach rozsianych wokół mej rodzinnej Muszyny - Leluchowie, Jastrzębiku, Złockiem, Szczawniku - to z tamtego okresu zapamiętałem wiele makatek, do których wróciłem już będąc na studiach w Krakowie. Pamiętam także makatki malowane, przywiezione z ziem zachodnich. Właśnie taka zainspirowała mnie do napisania "Makatki z płonącego domu". Od lat sam zbieram makatki, dziś już coraz bardziej odchodzące w przeszłość, mam kilkanaście sztuk, niektóre kupiła mi śp. Maria.

- Do makatek odwoływał się również Andrzej Czeczot w swoich rysunkach...

- I to wcześniej ode mnie. Odwiedziliśmy go, jeszcze w latach 70., wspólnie z Wojtkiem Bellonem, i wtedy pokazywał nam swoje makatki. On z nich zrobił formę satyryczną, prześmiewczą, a czasami wręcz filozoficzną. I to skłoniło mnie, by podobne próby podejmować i w poezji. Miałem świadomość, że chęć zmierzenia się w poezji z czymś, co u źródeł jest uosobieniem kiczu, to trochę chodzenie po brzytwie, ale tym bardziej mnie kusiło, by jakoś uświęcić tę formę - przecież pospolitą, a wręcz nawet pogardzaną.

- Możemy więc powiedzieć, że makatka to już dzisiaj niemal osobny gatunek poezji? Nowa forma?

- Nie wiem, jak to nazwać, aczkolwiek poczuwam się do tego, że to mój wytwór literacki, z którym jestem kojarzony, podobnie jak z pisanymi kiedyś przeze mnie antyfonami.

- Czy makatki pisze się inaczej?

- Makatka na pewno musi być przejaskrawiona, podobnie jak na makatkach ludowych, które są często zbyt kolorowe, zbyt jaskrawe, tworzone z naruszeniem zasad proporcji, perspektywy. Wszystko po to, aby rzucały się w oczy. No i staram się każdy taki wiersz puentować jakąś maksymą, na przykład "Makatkę z łącką śliwowicą" zakończyłem: "Daje krzepę krasi lica /Nasza łącka śliwowica". "Makatkę z mamoną" zamknąłem zdankiem: "Jeszcze tylko hasło /Tak cynicznie krzyczy /Dziś nic nie ważne /Dziś pieniądz się liczy". I jeszcze jeden przykład - z "Makatki na czarno": "W szybie tylko majaczy /Neon postrzępiony /Szczęście zawsze mieszka /U boku dobrej żony".

- I tak oto "Makatki" nie tylko przyniosły Panu sławę, ale i zostały teraz docenione, stając się Krakowską Książką Miesiąca.

- I dlatego bardzo się cieszę z tej nagrody, podobnie jak z faktu, że Maria jeszcze przed śmiercią zdążyła ten złożony z wierszy dawnych i nowych tomik przeczytać. To ostatnia książka, którą dedykowałem żonie. Bardzo się też wzruszyła tym, że zaprosiłem naszą córkę Halszkę do współpracy, by opatrzyła te wiersze rysunkami. Bo przecież w rodzinie Marii, wnuczki Emila Zegadłowicza, była i taka tradycja. Założył on w swym domu w Gorzeniu Górnym, wspólnie z Bolesławem Leśmianem i Witoldem Hulewiczem, pracownię kilimów - nawet w 1925 r. zdobyli za jeden srebrny medal w Paryżu. Tyle że potem przyszedł kryzys i splajtowali. Zegadłowicz musiał spłacić Leśmiana, a sam nie miał pieniędzy. I Marysia też w młodości tkała gobeliny i kilimy, a Halszka się temu przyglądała, robiąc jakieś miniaturki z modeliny. Po latach okazało się, że bardzo ładnie rysuje, a jej prace są świetnym dopełnieniem moich makatek.

- Czy po tylu latach, wszak pierwsze nagrody odbierał Pan przeszło trzy dekady temu podczas rozgrywanych w Klubie Pod Jaszczurami Turniejów Jednego Wiersza o Jaszczurowy Laur, nagrody mają jeszcze dla Pana duże znaczenie, wszak było ich wiele - m.in. Nagroda im. Piętaka za tomik "Nasz słony rachunek", "Makatka z płonącego domu" przyniosła Panu nagrodę Funduszu Literatury, była i Nagroda im. Anny Świrszczyńskiej, i Złoty Laur za Mistrzostwo w Sztuce od Fundacji Kultury...

- Nagroda za "Makatki" cieszy mnie bardzo - również dlatego, że w moim odczuciu dzielę ją wspólnie z Halszką. Poza tym ja te moje makatki naprawdę lubię, a wiem też, że mają one wielu zwolenników wśród młodych, czego doświadczam podczas wojaży ze Starym Dobrym Małżeństwem.

- Wędruje Pan z tym zespołem po kraju i świecie już lat 15, dając dowód niezwykłej zdolności w prezentowaniu swoich wierszy.

- I zdarza się, że przychodzą do mnie słuchacze i są zdziwieni: "O, to pan ma już tyle lat, a pana wiersze sprawiają wrażenie, jakby pisał je ktoś znacznie młodszy". I to też jest miłe, bo jest świadectwem, że człowiek nie umarł twórczo i wciąż potrafi zaskoczyć. Nawet młodych.

- Poczyta Pan wiersze i w trakcie wtorkowego wieczoru?

- Z przyjemnością, byle starczyło czasu, bo, jak wiem, niespodziankę przygotowali dla mnie członkowie kabaretu Loch Camelot. Zatem pewnie to tym ja zostanę zaskoczony.

Rozmawiał: WACŁAW KRUPIŃSKI 


źródło: DZIENNIK POLSKI, http://www.dziennik.krakow.pl/public/?2006/02.21/Kultura/81/81.html

Mitologia własna Adama Ziemianina
Fotogaleria Adama Ziemianina

Kwestionariusz

Linki