Poeta na estradzie

Z ADAMEM ZIEMIANINEM rozmawia Wacław Krupiński

-Znamy się tyle lat, ale dopiero teraz przygotowując się do tej rozmowy wyczytałem, że byłeś pilotem...

- To były czasy młodości, w naszym ogólniaku Aeroklub Podhalański szukał chętnych do Wyższej Szkoły Lotniczej w Dęblinie. Zgłosiłem się i ja i, ku memu zaskoczeniu, byłem jednym z dwóch, którzy pomyślnie przeszli badania lekarskie w Wojskowym Instytucie Medycyny Lotniczej w Warszawie. I tak trafiłem do tegoż Aeroklubu w Nowym Sączu, gdzie w pobliskim Kurowie latałem w klasie instruktora Jacka Ombacha. Uzyskawszy licencję III klasy pilota szybowcowego, odbyłem trochę samodzielnych lotów, po czym czekał mnie kurs na silnikowcach w Krośnie. Na to jednak mama nie wyraziła już zgody, a byłem niepełnoletni, zresztą sam chyba widziałem, że nie będę wybitnym pilotem... Niemniej bawiło mnie to bardzo, dzięki temu zobaczyłem panoramę Nowego Sącza, Jezioro Rożnowskie z lotu ptaka...

- Wyobraź sobie, że obecnie jesteś w ekstremalnej sytuacji - masz wsiąść i lecieć?

- Poleciałbym. Dałbym sobie radę, tkwi to we mnie na tyle, że podstawowe rzeczy pamiętam.

- Jeśli dodać do tego, że byłeś też flisakiem na Popradzie...

- To było łatwiejsze, sezonowo dorabialiśmy sobie z kolegą Romkiem Gomułką, wożąc turystów z Muszyny do Żegiestowa.

- Proszę, jakim męskim zajęciom oddawał się liryczny poeta...

- Poeta powinien z niejednego pieca chleb jeść. Wszystkie te doświadczenia - a byłem też inwentaryzatorem, nauczycielem - powracają potem w poezji.

- Nie pamiętam żadnego Twojego wiersza o lataniu.

- Jest taka miniaturka "Lot szybowcem", może jeszcze kiedyś do tego wrócę.

- Powiedz, ile swoich wierszy znasz na pamięć?

- Nie tak wiele, prezentując je publicznie, wolę podeprzeć się tekstem.

- Poeci na ogół źle mówią swoje wiersze. Wspaniałym tego zaprzeczeniem był Marian Załucki, ale i czytając Twój tomik łapałem się na tym, że staram się naśladować Ciebie - tak sugestywnie to robisz.

- Miło to słyszeć.

- Ale też jako poeta od ponad 20 lat funkcjonujesz z powodzeniem na estradzie.

- Zawdzięczam to Wojtkowi Bellonowi, to w programie Wolnej Grupy Bukowiny "Wyjście z zimy" pojawiłem się po raz pierwszy. A zaczynałem czytać swoje wiersze na słynnych ongiś Turniejach Jednego Wiersza o "Jaszczurowy Laur", gdzie zasadą była własna prezentacja utworu. Do dziś pamiętam, jak mi się nogi uginały ze strachu.

- Przypomnijmy, że Wojtek Bellon, nieżyjący lider Bukowiny, wcześniej śpiewał Twoje wiersze...

-...a usłyszawszy, jak sam czytam je w klubie, zaprosił do swoich programów. Jestem człowiekiem z natury dość kameralnym, broniłem się, przekonywałem, że to się nie przebije, w końcu uległem...

- Liczyłeś, ile razy wystąpiłeś na estradzie?

- Nie, ale na pewno ponad 1000 razy, kiedyś z Bukowiną, od 10 lat ze Starym Dobrym Małżeństwem.

- Skąd Twoja współpraca z tym zespołem?

- Ktoś mi powiedział, że jest jakaś grupa śpiewająca Stachurę, ale i dwa moje wiersze... Aż kiedyś zespół - jak wiem, nawet trochę wystraszony, że sięgnął po te wiersze nie pytając o zgodę - zaprosił mnie na swój występ. Usłyszałem "Nasz słony rachunek" i "Coraz krótsze listy od ciebie". Spodobały mi się te interpretacje; od razu zauważyłem, że Krzysiek Myszkowski czuje te wiersze... I tak zaczęła się nasza współpraca i przyjaźń.

- Dwa razy byłeś z nimi w USA...

- To jest niesamowite. Nigdy nie myślałem, że dzięki poezji będę mógł ruszyć w świat. Ogromnie jestem za to wdzięczny zespołowi, który pomyślał, by zabrać ze sobą poetę. Jak wiem, za pierwszym razem spotkało się to z pewnym oporem ze strony tamtejszego menedżera. Ale Krzysztof się uparł. Na szczęście reakcja polonijnej publiczności spowodowała, że za drugim razem menedżer wręcz ucieszył się, że przyjadę.

- Jak wiem, ostatnio w Copernicus Center dwa tysiące osób wywołało Cię do bisu. To kiedy jedziesz znowu?

- Nie wiem, zespół na ogół wyjeżdża, by zaprezentować kolejną płytę, a najnowsza - "Bieszczadzkie anioły", wyłącznie z moimi utworami - ukaże się w czerwcu.

- Powiedz, jak się czuje poeta na drugim końcu świata, gdy dwa tysiące ludzi stojąc bije mu brawo?

- To banalnie zabrzmi, ale jest się wtedy szczęśliwym. Nie wiem, czy ci ludzie sięgają na co dzień po wiersze, ale fakt, że ich zaczarowałem na tych parę chwil, że słowo potrafiło na tyle ich poruszyć i być może stłumić emigracyjną tęsknotę - to dla poety największa satysfakcja.

- Przychodzą potem po tomiki?

- Tak, ale też za wiele ich nie mam - tyle, ile zmieści się do plecaka. Wyjdzie wkrótce wybór moich wierszy, dwujęzyczny, w tłumaczeniu pani Ariel Gregorek - ukaże się nakładem wydawnictwa Stanleya H. Barkana z Nowego Jorku. W maju tomik ten będzie promowany w ONZ, ale ja już nie wybieram się za ocean, mają jechać Józek Baran i Bogusław Żurakowski, których książki też się ukażą.

- W ostatnich latach parokrotnie widziałem Cię w koncertach tzw. składankowych, jak wychodziłeś po jakimś popularnym wykonawcy, którego publiczność nie chciała puścić z estrady, wydawałoby się, że jesteś skazany na porażkę, a Ty opanowałeś salę dwiema strofami, a kończyłeś wywoływany do bisów...

- To jest wyjątkowe, zdaję sobie sprawę, że muszę czytać wiersze trochę lżejsze, inne niż na spotkaniach autorskich - w doborze kieruję się intuicją.

- To już nie intuicja, ale rutyna, po tylu latach dobrze wiesz, jak wyciszyć publiczność, czym zdobyć aplauz?

- Naturalnie, chcąc wykorzystać te 10-15 minut, muszę precyzyjnie je zaplanować. Zaczynam od liryki, dopiero potem czytam tekst groteskowy czy satyryczny nawet, później miniaturki poetyckie...

- I na koniec coś efektownego, żeby był bis.

- Bis to okazja, by przeczytać jeszcze jakiś liryczny utwór.

- To co czytasz na koniec?

- Przeważnie jest to wiersz "Wciągnęła babę robota" - z cyklu "Babskie gadanie".

- A gdy wychodzisz po jakiejś gwieździe, nie boisz się, że Cię wygwiżdżą?

- Jeden taki koncert pamiętam do dziś. Przede mną owacyjnie przyjmowany rockowy zespół, nawet miałem pretensje do reżysera, że mnie wstawił w takim miejscu. Miałem duszę na ramieniu. I chyba najpierw pomógł element zaskoczenia - chcieli rocka, a tu wyszedł taki okrąglutki gość z posiwiałą bródką. Zacząłem czytać i poczułem, że ich mam... To niesamowite uczucie radości - że słowo może mieć taką moc! To niebywała satysfakcja dla poety.

- Wiedza, czym usidlić słuchacza, jak zyskać poklask, nie wpływa potem, choćby podświadomie, na to, jak piszesz?

- Nie, nigdy nie kalkulowałem, napiszę tak, bo to się spodoba. Nie piszę na estradę, piszę wiersze. Naturalnie całkiem inaczej przebiegają spotkania autorskie, wtedy niektóre "estradowe" wiersze w ogóle się nie pojawiają.

- To, co robisz, pokazuje też, że nastał czas, by poezję prezentować inaczej, już nie tylko poprzez tradycyjne spotkania autorskie.

- Formuła spotkań autorskich na pewno już wyczerpała dawne możliwości. Czasy, gdy poeta mruczy pod nosem swój wiersz, już się skończyły. Olbrzymia konkurencja w postaci atrakcyjnych propozycji artystycznych wymusza inną formę prezentowania poezji. Byłem niedawno na spotkaniu z poetą, przyszło 9 osób, razem ze znajomymi autora. Nie padło żadne pytanie.

- Domyślam się, że żyjesz głównie z estrady...

- Na pewno bardziej z tego i z tantiem, jakie otrzymuję z ZAIKS-u, dzięki nagraniom SDM. A uzbierało się tych płyt trochę: "Makatki", "Czarny blues o czwartej nad ranem", "Latawce pogodnych dni", "Miejska strona księżyca". I ostatnio podwójny album "Cudne manowce", który w lutym był na siódmym miejscy w sprzedaży płyt w Polsce - wyprzedzał Santanę i Stinga...

- Dodajmy, że jedna z tych płyt to zapis koncertu z Twoim kącikiem poezji. A w piosence "U studni" nawet śpiewasz! Będzie płyta "Adam Ziemianin śpiewa swoje wiersze"?

- Nie żartuj.

- W młodości byłeś wszak członkiem chóru.

- Prawda, mam dobry słuch muzyczny, co pewnie wpływa na moją interpretację wierszy. One przecież mają wewnętrzną melodię. Krzysiek Myszkowski albo Andrzej Cudzich mówią mi: "Tu już jest muzyka, ja tylko ją wyłapię i troszkę podkreślę".

- Pisząc z góry zakładasz, co będzie piosenką, a co wierszem?

- Nie. Nigdy nie piszę z myślą o śpiewaniu.

- Wiadomo jednak, że autor muzyki ma później swoje wymogi, chce zmian. Gdzie jest dla Ciebie granica kompromisu? Wiersz "Wychodzimy z zimy" Bukowina śpiewała bez wersu "Na dwoje babka wróżyła".

- To były początki, więc dominowała radość, że mój wiersz jest śpiewany i przez to popularny. Ale i teraz jakieś drobne poprawki akceptuję, tak było np. w "Czarnym bluesie o czwartej nad ranem".

- A` propos, czy to prawda, że młodzi pragną przy ognisku doczekać do czwartej nad ranem, by go wtedy zaśpiewać?

- Tak. Gorzej, gdy sam jestem zaproszony, bo mnie namawiają, bym z nimi pozostał, a tu oczy się zamykają... Zresztą często młodzi są zaskoczeni moim wiekiem. Te pańskie wiersze są takie młode duchem, myśleliśmy, że pan jest dużo młodszy.

- A zdarzyło Ci się, że usłyszałeś swój wiersz i nagle on, dopełniony muzyką, zabrzmiał Ci inaczej?

- Tak. Poza tym sam na spotkaniach autorskich łapię się na tym, że czytając wiersz istniejący jako piosenka, podświadomie podkładam melodię.

- A usłyszałeś kiedyś śpiewany swój wiersz, który Ci zazgrzytał?

- Tak, podczas imprezy "Śpiewać każdy może" jakiś amatorski duet zaśpiewał jedną z moich "Makatek" i potem wybrał mnie do oceny. Musiałem być szczery... Poza tym mam szczęście, propozycje Bukowiny, Starego Dobrego, Eli Adamiak, Oli Maurer czy Jacka Wójcickiego bardzo mi odpowiadają. To dzięki ich interpretacjom młodzi ludzie - o czym sami mówią - sięgają potem po moje tomiki.

- "Poezja Adama Ziemianina jest szczęśliwą i jednocześnie celną realizacją programu poetyckiego Leopolda Staffa, wyłożonego w wierszu "Ars poetica": "I niech wiersz co ze strun się toczy / będzie przybrawszy rytm i dźwięki / tak jasny jak spojrzenie w oczy / i prosty jak podanie ręki". W twórczości poetyckiej Ziemianina ujmuje bowiem i urzeka oszczędność środków wyrazu, ekspresyjna prostota i lapidarność, emocjonalna dyskrecja, ale i także wiara, że świat jest piękny, a ludzie dobrzy, że nad nami i światem czuwa oko Opatrzności" - napisał o Tobie Janusz Drzewucki. Faktycznie wierzysz, że jest tak miło i dobrze?

- Nie. Ale wciąż próbuję się w ten sposób nastawiać do życia, choć jest coraz trudniej. Coraz bardziej doskwiera mi poczucie, że nie ma mitycznego świata oderwanego od realiów, że nie da się uciec do poetyckiej Arkadii. Owszem, był okres, kiedy idealizowałem swoje małomiasteczkowe mity...

- Twoją ulicę Ogrodową. Z czasem nabrałeś jednak dystansu...

- Tak. Ktoś nawet napisał, że pierwszy tomik Ziemianina zapowiadał sielankę, a piąty już tragedię. Myślę, że aż tak nie jest, natomiast ewoluuje ta poezja na pewno - jak i nasze życie. Coraz mniej jasnych punktów.

- Przecież obecnie powinieneś być radośniejszy - jako poeta odnosisz sukcesy, Twoje tomiki, jak "Wiersze dla Marii", sprzedają się w 15-tysięcznym nakładzie, listonosz, o czym pisałeś przed laty, już nie nachodzi Cię z nakazami opłat za raty...

- Ale zarazem z wiekiem przychodzi ból istnienia, świadomość starzenia się, odchodzenia. A i codzienność doskwiera, choćby tylko ta związana z mieszkaniem w słynnej kamienicy literatów przy Krupniczej w Krakowie - bez gazu, w ciągłej niepewności, co dalej.

- To Ty powiedziałeś kiedyś: "Jestem urodzonym optymistą, gdyby tak nie było, nie pisałbym wierszy". Pesymista nie może być poetą?

- Może. Mówiąc to nawiązywałem do mojego założenia poetyckiego, by dawać ludziom nadzieję, trochę radości. By sztuka nie była jeszcze jednym elementem, który człowieka przygniata, dołuje.

- Twoja poezja jest bardzo komunikatywna, nie wpędza odbiorcy w kompleksy, że oto nie będąc erudytą pozostanie wobec wierszy bezbronny...

 - To założyłem sobie od początku. Były to czasy, kiedy poeci strasznie ściemniali, jak to się dzisiaj mówi. Orientacja Hybrydy szeleściła papierem, a ja chciałem, aby ludzie znowu uwierzyli w poezję, by to nie były wiersze dla krytyków. Oczywiście poezja jest sztuką elitarną, nie może schlebiać gustom publiczności za wszelką cenę. Proste, nie musi oznaczać prostackie. Słowa dziwić się mają słowom, mają zaskakiwać, olśniewać... Ale muszą być zrozumiałe.

- Krytycy zarzucali Ci, że Twój świat jest nadmiernie banalny, że gdzie Ci tam do kultury wysokiej... Krytykował Cię np. Tadeusz Nyczek.

- Cóż, on był tubą grupy Teraz. My, mówię o grupie Tylicz, którą współtworzyłem, niestety, nie mieliśmy swojego zaplecza krytycznego. Kiedyś mnie te ataki bolały, np. gdy swego czasu wygrałem Łódzką Wiosnę Poetów, jakiś krytyk pytał z oburzeniem, dlaczego to Ziemianinowi dano I nagrodę. A dawano, m.in. główną nagrodę w konkursie, jak im. Jana Śpiewaka, gdzie jury tworzyli m.in. Zbigniew Herbert, Jerzy Kwiatkowski, Anna Kamieńska, Marian Grześczak, Michał Sprusiński, Zbigniew Bieńkowski.

- Ale np. Bronisław Maj w "Tygodniku Powszechnym" pisał o Tobie: "Podobne połączenie dowcipu i czystego liryzmu, stopienie ich w całość jednorodną - udało się niewielu. Ziemianinowi - tak! Te wiersze są o wiele mądrzejsze i głębsze niż to w swej przekornej, "Szwejkowskiej" skromności udają. Spoza pozornie prościutkiego komunikatu przeziera często drugie dno...".

- Od początku pozostaję wierny mojemu światu Muszyny i Krakowa, i mojemu światu poetyckiemu. Nie interesuje mnie pogoń za modą. Wolę swoje pomysły, jak "Makatki" czy "Antyfony". I pewnie jednak są te wiersze uniwersalne, czego dowodem mój tomik wydany w USA, który - jak mówią mi tłumacze - spotkał się z zainteresowaniem zwłaszcza młodych.

- Pojeździłeś trochę po świecie - Stany, Meksyk, Włochy, ostatnio Francja, Hiszpania... Jak z tej perspektywy jawi Ci się Twoja ulica Ogrodowa? Inaczej?

- Na pewno tak. Widać to już w tomiku "Ulica Ogrodowa", myślę, że ten lekki dystans, przymrużenie oka jest dostrzegalne. Poza tym podróżując przekonałem się, że ta Ogrodowa jest wszędzie - w Nowym Jorku i w Sienie. Nie mam kompleksów. W każdym miejscu świata jest głupi Gienek, jest szalona Ewa, elektryk Sopel...

- Mówi się, że bohater Twoich wierszy jest człowiekiem w podróży - jak Ty.

- Nawet się kiedyś spierałem ze Staszkiem Balbusem, który uznał mnie za poetę osiadłego, ja natomiast twierdzę, że mnie nosi po świecie. Naturalnie ten świat długo był ograniczony...

- Ale nie przekładają Ci się te wojaże na wiersze.

- Na razie śnią mi się po nocach - Grand Canion, rozmowa z Indianinem, który powitał nas polskim "dzień dobry". Może potrzeba dystansu...

- Pisujesz też teksty do muzyki jazzmenów - Cudzicha, Śmietany, Styły, to już praca - przepraszam - tekściarza.

- Tak, to już nie są wiersze, choć staram się, by w tym była i poezja. Ale to już są łamigłówki, trzeba sylabę znaleźć, rytm dobrać, pamiętać o akcentach muzycznych itp. Poza tym autor muzyki nieraz z góry określa temat albo charakter utworu. A ja nie chcę popaść w slang tekściarzy, nie chcę zatracić siebie... Potem Józek Baran mi to wytyka. Ale uważam, że teraz takie czasy, że poeta powinien umieć radzić sobie z tekstem ballady jazzowej, bluesa...

- Męczysz się z takim tekstem?

- Oj, nieraz mocno. Tak długo słucham, tak długo ta muzyka we mnie krąży, aż zaczyna sama znaczyć, aż mi się skojarzy z jakąś postacią, tematem.

- Piszesz głównie dla jazzmenów...

- Bo oni mi proponują, zresztą nie wiem, czy bym chciał pisać "popowe" teksty...

- A jest piosenkarka, dla której napisałbyś całą płytę?

- Zaskoczyłeś mnie... Na pewno dla żadnej z tych młodych modnych.

- One sobie piszą same.

- Na pewno byłby to bardziej ktoś jak Edyta Geppert, Hanna Banaszak. O, dla Grażyny Auguścik bym napisał, dla Ewy Bem...

- Znów jazz. Słuchając piosenek, oceniasz ich teksty?

- To przelatuje, nie zostawiając śladu. Nie chcę tego komentować.

- A masz tekściarzy, których cenisz?

- Wojciech Młynarski, Agnieszka Osiecka. Myślę, że i Andrzej Sikorowski się nie obrazi, jeśli go wymienię w tym kontekście, cenię też Andrzeja Poniedzielskiego, bardzo lubię teksty Zbyszka Książka, Grześka Tomczaka, chętnie słucham Mirosława Czyżykiewicza czy Janka Wołka.

- A jaka muzyka Cię interesuje, czego słuchasz?

- Wychowany jestem na balladzie poetyckiej - począwszy od Demarczyk, Grechuty, po Sikorowskiego, Kaczmarskiego, Czyżykiewicza, Wachnowskiego, a potem Rysiek Styła odkrył dla mnie jazz, ale nie stronię i od muzyki poważnej. To znów zależy od nastroju.

- Stanąłeś ok. tysiąca razy na estradzie, zdarzyło się coś zabawnego?

- Kiedyś przed koncertem podszedł do mnie jakiś młody człowiek z propozycją, bym przeczytał i jego wiersz. "Wie pan, ja już swój tomik wydałem", rzekł z dumą.

- Przeczytałeś?

- Nie, użyłem wybiegu, że nie jestem aktorem, że potrafię czytać jedynie swoje...

Rozmawiał: WACŁAW KRUPIŃSKI


Dziennik Krakowski 10.04.2000